poniedziałek, 31 marca 2014

Bezkarne wychowanie czyli bez kija i bez marchewki...

Wychowanie dzieci to rozległy temat i życia mało aby go zgłębić. Na studiach rozległem tematy kończyły się egzaminami, które zawsze można było poprawić a tu??? Lipa...jak raz zawalisz to będziesz spijał "nektar" do końca swoich dni. No dobra, tak źle nie ma i na szczęście można zweryfikować swoje metody i próbować lepszych (zwłaszcza, że będąc profesjonalnym rodzicem trzeba cały czas być na czasie jeśli chodzi o trendy i czujnie zmieniać metody w zależności od sytuacji i wieku dziecka. Jako wiecznie ucząca się mama szukam nowych rozwiązań i znajduję je w różnych miejscach. Czasem w pracy, czasem podczas rozmów z koleżankami (nie koniecznie dzieciatymi i czasem to one mają świeższe pomysły, które całkiem dobrze się sprawdzają;)) Tym razem sięgnęłam po dość profesjonalne czasopismo i trafiłam na intrygujący artykuł.
Wychowanie bez kar i bez nagród? To zdanie przeczytałam już na pierwszej stronie i momentalnie wywołało we mnie wewnętrzny bunt. Jak to? Że w takim razie jak? Jak wyrabiać w małym człowieku te dobre nawyki? To co mam robić kiedy moje dziecko zrobi lub powie coś co uznam za złe, obraźliwe czy nie na miejscu? Szczególnie mam tu na myśli syna, który codziennie uświadamia mnie, że okres dojrzewania się zbliża i to będzie bolało...zwłaszcza mnie.
Chwilę po przeczytaniu trzech stron poświęconych krytyce tradycyjnych metod z jakimi spotykam się najczęściej w swoim otoczeniu usłyszałam materiał na temat szkół "demokratycznych", które polegają właściwie na tym samym, z tym, że tam nie ma ocen, programu...wszystko odbywa się na zasadzie  "głosujemy co będziemy dziś robić" i przechodzi ten projekt, który uzyska większość (dodam tylko, że głos nauczycieli ma taką samą wagę jak głos uczniów). Hmmm...zadumałam się wtedy i stwierdziłam, że chyba czas zmienić planetę...
Ale, żeby nie było, że rzucam ogólnikami i krytykuję...może mają rację...może muszę tylko to sobie poukładać, może zrewolucjonizować swoje podejście i metody?
Główną myślą zarówno artykułu jak i działalności wspomnianych szkół jest ochrona wolności i kreatywności dzieci. I to jest dobre. Tylko czy zwracając dziecku uwagę, że ładnie jest powiedzieć "dzień dobry kiedy wchodzi się np. do lekarza" zabijamy jego indywidualność???? Czy w ten sposób zabijam jego kreatywność? A może jeśli widzę, że siedzący na przeciwko 8-letni chłopiec widelcem wystukuje coś denerwującego o stół i równocześnie pałaszuje talerz stosując metodę dobrze znaną takim zwierzętom domowym jak koto czy piec, powinnam uznać, że dziecko jest kreatywne i nie mogę zwracać uwagi, że widelec służy do jedzenia a poza tym takie dźwięki mogą komuś przeszkadzać.
Chyba jestem mordercą. To straszne dowiedzieć się takiej prawdy o sobie po kilku latach..teraz pytanie, czy uratuję jeszcze resztki wyobraźni mojego dziecka czy już za późno?
W artykule czytam, że ograniczamy wolność naszych dzieci zwracając im uwagę, że powinny robić to, czy tamto, w taki, czy inny sposób i że robimy to z egoistycznych pobudek. To bardzo ciekawe. Co prawda żyjemy od jakiegoś czasu w wolnym kraju ale jakoś nie zauważyłam aby tej kraj i  w ogóle świat wolny był od zasad, przepisów, zwyczajów których większość ludzi przynajmniej stara przestrzegać. Dlaczego więc moje dziecko ma ich nie znać? Przecież potem na takim właśnie świecie będzie żyło...
Zgadzam się, że system kar i nagród to nie sposób na tresurę, która ma na celu sprawić, że nasza pociecha będzie absolutnie posłuszna (choć przyznaję, że sama nieraz oczekuję właśnie takiego efektu i nie jestem z tego dumna). Czy jednak stosując kary pomijamy uczucia naszego dziecka? Wszystko na pewno zależy od sytuacji i częstotliwości ale w artykule nie znalazłam miejsca, w którym autorka zauważa ten fakt (ale może dlatego, że poczułam się źle oceniona bo ja jestem  i jednak będę zwolennikiem systemu kija i marchewki ale o tem, potem).
W artykule czytamy:"Małe dziecko nie umie tłumić uczuć, które przeżywa, ono chce je natychmiast wyrażać...Potrzebuje wsparcia o ochrony, a nie krytyki ani tym bardziej manipulacji karą czy nagrodą. Jeśli rodzic jest w stanie zobaczyć za dziecięcym <złym zachowaniem> przykre uczucia i
niezaspokojone potrzeby, może dać dziecku to, czego ono potrzebuje, czyli bezpieczną przestrzeń na wyrażenie siebie, w której z pomocą dorosłego doświadczy i nauczy się, jak przeżywać trudne chwile" - twierdzi Pani Żofia Żuczkowska (trenerka, prowadząca Szkołę Empatii).
Hmmm...no zgadzam się, że nie można ukarać małego dziecka za to, że płacze lub ze złości rzuca zabawką. Fakt. Wtedy najlepiej zostawić wrzaskuna usuwając wszelkie niebezpieczne przedmioty z jego drogi stwarzając bezpieczną przestrzeń. Wskazane są też stopery do uszu lub po prostu umiejętność przeniesienia się (przynajmniej myślami) w inne rejony świata...to może trwać ale cierpliwość zostanie nagrodzona i jest szansa, że kolejnym razem nasz terrorysta wyciągnie z tego wniosek, że burzenie domowego miru to nie jest sposób na osiągnięcie celu (o ile wystarczy nam siły i wytrzymamy do końca i ustąpimy).
Idźmy dalej.
"Dziecko doświadczające kar nie skupia się na wykonywanej czynności, ale na tym co będzie potem. Jeśli zabraknie zewnętrznego bodźca, jakim jest nagroda lub kara, dziecko przestaje realizować określone zachowanie, bo nie rozumie dlaczego jest ono złe lub dobre samo w sobie."
I tu też zgoda. Z czasem zaczynam zgadzać się z całym artykułem i tylko tytuł nadal mnie drażni (ciekawe). Do tej pory uważałam, że moje dziecko jest karane i nagradzane. No bo czym jest zakaz oglądania TV jeśli zadanie nie zostało odrobione? Albo czym będzie pozwolenie na słodycze pod warunkiem, że obiad będzie zjedzony? Do tej pory była to kara albo nagroda ale zgodnie z tym co mówi artykuł to konsekwencja...Konsekwencja jest ok. Zatem drodzy rodzice. Bądźmy konsekwentni:)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz