piątek, 13 lutego 2015

A to Ci niespodzianka...


Mam 36 lat, dwójkę dzieci i niecały rok temu wróciłam do pracy. W pracy jest słabo...zmieniło się wszystko, łąćznie z zarządzającymi. Z dużej firmy zrobiłasię Korpo burdel. Prrzychodzę do pracy i sama wymyślam sobie co mogę zrobić. Czy kogoś to interesuje? Nie jestem pewna...Jestem za to mega zmęczona a moja samoocena wha się od 0 do -1. Wysyłam CV...dużo CV i cisza...ani jednego telefonu. Zaczęłam myślec o czymś na własną rękę ale jak to zrobić nie rezygnując z pracy, która jest jaka jest ale przynajmniej daje (pewnie złudne) jakieś poczucie bezpieczeństwa i dość marną pensję?...
Szukam rozwiązania od dłuższego czasu, jestem zfrustrowana, nie mam czasu dla własnych dzieci co budzi we mnie jeszcze większą frustrację. Ostatnio moja mała, dwulatka rowchorowała się i będąc na opiece zobaczyłam jak bardzo brakuje mi takiego czasu dla domu, rodziny...Jeszcze jakiś czas temu ulegałam trendowi, że bycie mamą na cały etat to rezygnacja z własnego życia, że to poświęcenie a to nie jest tak. Oczywiście wszystko zależy od tego jak ten czas w domu zpędzimy. Możemy zafiksować się wyłącznie na praniu, sprzątaniu i telewizji śniadaniowej ale nie musimy. Mamy to szczęście, że żyjemy w czasach z internetem, telefonami...W czasach, kiedy kobieta może naprawdę dużo, w czasach, w których nasze dzieci potrzebują nas jeszcze bardziej choć wydaje się, że mają więcej niż my...Ostatnio usłyszałam od mojego syna:- "Mamo, opłacało się wkuwać ten wiersz na blaszkę, bo dostałem tyle nagród''. Na to ja:- "Kochanie, ale Ty nie tylko wykułeś ten wiersz ale ładnie go powiedziałeś i to zostało docenione, Twoja praca i to jak go czujesz"Moje dziecko:- "Ale wiesz, co mamo? I tak w tym wierszu Ty jesteś najważniejsza, bo gdybyś nie uczyła mnie wieczorami, to ja bym tego tak nie powiedział"...kurtyna.Te ostatni słowa są dla mnie ważniejsze od wszelkich pochwał w pracy, choćby od samego prezesa, bo wiem, że po pierwsze są szczere a po drugie będą jeszcze długo miały znaczenie nie tylko dla mnie ale dla mojego syna. Mnie motywują do dalszej pracy z dzieckiem z prostej, dość egoistycznej przyczyny - chcę więcej:)No właśnie więcej...więcej takich słów od dzieci będzie bardziej realne jeśli będę z nimi spędzać więcej czasu, jeśli będę miała więcej...dzieci??? Dziś test pokazał kolejny raz dwie kreseczki. Nie wierzę, w sumie nie wiem co mam myśleć...przy mojej dwójce czasami mam poczucie ogromnych zaległości życiowych a przy trójce???? Wygląda na to, że będę musiała zweryfikować swoje życie...przede wszystkim zawodowe bo nie widzę pracy w trybie 8-16 mając rodzinkę, która za będzie zaliczana do tych wielodzietnych.O matko!!!Ale nie takie ilości  przecież ogarniały moje babcie...moja mama dała radę z trójką i to dość wymagającą...ale strach jest. Na razie dominuje. Boo przecież teraz to co innego...Kiedyś kobiety siedziały w domu i to było normą, teraz chcąc czuć się wartościową osobą, mieć na koncie jakieś dokonania, sukcesy wypadałoby gdzieś pracować, mieć karierę...a jak robić karierę dbając jednocześniej o dom i czwórkę (bo męża najczęściej muszę dodać do tego niezłego przedszkola)?Jedno wiem..praca w korporacji odpada...trzeba wziąć los we własne ręce.  Jakieś tam doświadczenie mam, odrobinę oleju w głowie posiadam a energia - tą mogę się dzielić i sprzedawać w ilościach hurtowych...Zatem mam wszystko co potrzebne mi będzie do założenia własnej działalności.Mówiłam o stowarzyszeniu...może to będzie początek mojej nowej pracy?Na razie nie do końca dociera do mnie informacja, że kolejny raz będę mamą. Myślałam, że będę bardziej opanawana  i zdecydowanie bardziej racjonalna...a ja jak idiotka cieszę się a zaraz potem boję. Boli mnie brzuch...martwię się, że to coś złego...nie boli, martwię sie jeszcze bardziej...Ale będzie...


wtorek, 10 lutego 2015

Jeszcze książka nie zginęła:)

Moje dziecko czyta!!! i to dość namiętnie.
Przyznam szczerze, że nasłuchałam się świata, jak to teraz młodzież jest zła, zdemoralizowana i nic tylko komputer i telewizor, narkotyki, sex i alkohol już od najmłodszych lat i już na etapie kochanego niemowlaka ze stachu bombardowałam mojego syna tonami wierszy Jana Brzechwy lub Juliana Tuwina a w przerwach serwowałam muzykę klasyczną albo Fasolki. Niektórzy się śmiali wprost, inni zapewne zaraz po spotkaniu ze mną byli tez tacy, którzy chyba nie do końca wierzyli, że mi się chce. W sumie Ci ostatni mieli rację. Nie chciało mi się...czasami wręcz okrutnie mi się nie chciało ale obraz mojego dziecka ślęczącego z durnowatą miną przed komputerem, albo z miną mniej durnowatą ale za to straszną, pełną pasji do...zabijania, skutecznie mnie motywował. Nastawiłam się na wielkie boje w przyszlości. Na zmuszanie mojego dziecka do zasiadania przed lekturami, tłumacząc, że ani streszczenie ani co gorsza ekranizacja, nie oddadzą pełnej wartości utworu literackiego..i co? I póki co..thu, tfu...Boziu niech tak zostanie na zawsze Amen.
Co prawda teraz zastanawiam zastanawiam się czy z nim wszystko jest dobrze, bo łazi z książką i nie mogę go od niej oderwać. Co czyta? Obecnie Koszmarnego Karolka i chociaż to nie jest może
książka najwyższych lotów ale cieszy mnie jego głośny, szczery śmiech jaki wydobywa się wieczorami  z jego pokoju...chwilę później zazwyczaj dowiaduję się co było jego powodem i sama mam ubaw.
Wnioski? Wychodzi na to, że odrobina zaangażowania, poświęcenia swojego czasu z czasem sie opłaca. Mam nadzieję. Kolejnym powodem do zadowolenia jest...a nich tam, pochwalę się...
Moje dziecko zajęło III miejsce w Gminnym Konkursie Recytatorskim "Brzechwałki". Konkurs na wysokim poziomie, tymbardziej nagroda cieszy. Cieszy tymbardziej, że sama wybrałam mu wiersz, sama z nim ślęczałam wieczorami, próbując wyjaśnić, że recytacja to nie piosenka i z wiersza należy pozbyć się irytującej (i chyba dość mocno promowanej nadal w szkołach) melodii, sprawiającej, że po pierwszych 3-4 wersach, słuchacz wpada w trans i przestaje skupiać się treści poematu.
Jak to powiedział przewodniczący tegorocznego Jury, Pan Maurycy Polaski (znany wszystkim z "Kabaretu Pod Wyrwigroszem"  - "recytując malujemy obraz, mamy zaciekawić słuchacza".
Nie muszę mówić jaka byłam dumna i wzruszona a jednocześnie zmotywowana do dalszej współpracy z moim własnym dzieckiem, synem, z którym dziś stanowiliśmy niezły team. To najlepsze, co przyniosło mi do tej pory życie...

Dodam jeszcze, że do czytania motywowałam Szymka jakis czas temu tabletem;) Zaczęło się od tego, że zaczął tracić kontakt z rzeczywistością, coraz bardziej wciągając się w wirtualny świat. Po kilku próbach dotarcia, nałożyłam karę i zakaz korzystania z tableta. Kiedy już nieco ochłonęłam, zaczęłam z nim rozmawiać, pokazał mi co robi, w co gra...(nie miałam pojęcia, że tak naprawdę bawi się klockami:) ale o tem potem). Doszliśmy do porozumienia i umówiliśmy się, że tablet owszem, ale tyle samo czasu poświęconego na granie, poświęci czytaniu...
Następnego dnia moje dziecko przepadło a po 40 minutach zaczęłam sie niepokoić, że go coś nie słychać...wchodzę do pokoju i oczą nie wierzę...zamykam drzwi aby raz jeszcze wejść i przekonać się, że nie mam omamów...widzę to samo, tylko teraz wielkie oczy mojego syna skierowane są w moją stronę i zadają pytanie  "no co???" moment póśniej otwiera się buzia i słyszę: "czytam mamo już pół godziny, to będę mógł pograć na tablecie godzinkę???"
Zgodziłam się;P

Mój mały "Sum" i pierwszy sukces!


Czasem w życiu nie widzę sensu...a przecież mam dwa:)




poniedziałek, 12 stycznia 2015

Śmierdząca sprawa...

Jak sam tytuł posta wskazuje, będzie o...szkole. Tak. Początkowo miałam zamiar dodać swoje trzy grosze w kwestii afery pampersowej ale po przeczytaniu kilku artykułów i wypiciu kilku kaw aromatyzowanych przemyśleniami zaprzyjażnionych mam, stwierdzilam, że wszystko zostało chyba powiedziane i szkoda grafomanić. Powiem tylko tyle, że jako rodzić i dorosła, poważna (prawie zawsze) kobieta,  chciałabym móc wybrać się w miejsca bez dzieci i tu rozumiem Panią redaktor tak zniesmaczoną incydentami w restauracji. Jako mama zaznaczam jednak, że dopóki w restauracja nie będzie osobnych stref dla rodzin, przewijaków w toaletach, miejsc do karmienia, będę te obrzydliwe czynności realizować w miejscach pubicznych, co nie jest dla mnie wcale komfortowe ale kieruję się priorytetem. Tak. Może to niektórych zaskoczy, ale zdrowie, komfort i spokój mojego dziecka ponad wszystko!!! Amen.

Co do szkoły. Czemu śmierdząca sprawa to szkoła? Bo tak sobie słucham jednych rodziców, drugich, sama ze sobą gadam i tak sobie myślę, że psioczy się na tą szkołę, na system, na nauczycieli ale czy ktoś z nas rozmawia z samymi zainteresowanymi? W większości przypadków nie mamy po prostu czasu aby zrobić coś więcej poza wypiciem kawy, która jest zupełnie niepotrzebna, bo tematem posiedzenia jest podnosząca wszystkim ciśnienia szkoła...
Najprościej jest zabrać dziecko do innej placówki i to prywatnej, tyle, że nie każdego na to stać a poza tym czasem zapominamy o dialogu, współpracy z tymi ludźmi, którzy wcale lekko nie mają (długie wakacje, ferie to tylko te naprawdę super plusy zawodu nauczyciela).
I teraz mała deklaracja. Deklaruję niniejszym (przede wszystkim sama sobie), że nie będę siedziec z założonymi rękami, że będę walczyć o lepsze nie tylko jutro ale także dziś, dla dzieci i rodzin. Będę szukać nowych inspiracji i możliwości dla mam, które nie moga spokojnie wrócić do pracy (bo się boją, bo nie chcą, bo nie chce ich Pan "Biznes" - kimkolwiek on jest). Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, aby w otaczającym mnie środowisku się działo! Dobrze się działo. I wrócę do tego tamatu już niedługo ze szczegółami.
Po co mi to? Bo mnie wkurza jałowe gadanie, że jest źle, że nauczyciele nie uczą albo źle uczą, że nic się nie dzieje, że nie ma zajęć dodatkowych ale nikt z tych narzękającyh nie pofatyguje się do odpowiednich za to organów, żeby zgłosić problem. Czasem to wystarczy.
Mam to w genach, więc nie będę walczyć z moim temperamentem a postaram się go wykorzystać w dobrym celu. Trzymajcie kciuki, bo potrzebuję trochę szczęścia, dobrej energii i dużo siły ale siła jest:) Dają mi ja moje dwa skarby:)





piątek, 2 stycznia 2015

Kolaj i bagagan...czyli święta z dziećmi

Kiedy to było, że w święta można było nicnierobić? W erze bezdzieciowej, kiedy człowiek sam był goniony do różnych zajęć, żeby tylko nie przeszkazał. Święta z jednym dzieckiem są urocze, z dwójką wcale nie podwajają uroku ale da się wytrzymać ale kiedy w grę wchodzi para szkolnych wyrostków dokuczających dwoletniej a w tle co jakiś czas powrzaskuje mały, czteromiesięczny bobas, zaczyna sie robić nieco męczoco. Tak przebiegała nasza wigilia 2014.
Ale po kolei. Na początku życzenia. Jak co roku wszyscy wiedzą, że ta nieco bardziej oficjalna część wieczoru musi być. Generalnie miły zwyczaj o ile wszyscy życzenia składają szczerze, bo jeśli się wkrada kurtuazja a co gorsza zakłamanie to lepiej, żeby od razu przejść do wieczerzy. W tym roku było poprawnie pomijając fakt, że z Milenką na rękach musiałam wszystkim tłumaczyć, że ona pod pojęciem "podzielić się opłatkiem" rozumie "zabrać cały opłatek składającemu życzenia a tak w ogóle, to chyba właśnie coś stworzyła (jeśli chodzi o "zawartość pampersa"poświęce temu więcej miejsca w następnym poście). Nie wiem swoją drogą jak mogła?
Moja mała, słodka córeczka pięknie ubrana i nagle coś takiego??? Nieco zestresowana pośpiesznie poskładałam życzenia, przyjęłam nawet te dotyczące powiękrzenia rodziny, choć te z lekkim poczuciem przesady. Po kilku minutach dołączyłam do mojej siostry, która w sąsiednim pokoju karmiła wrzeszczącego jeszcze chwilę temu Witoma (tak Mija mówi na Wiktora). Okazało się, że nie tylko ja mam juz lekko dość ale miało być teraz lepiej - barszczyk, jedzonko ogólnie rzecz biorąc same przyjemne sprawy...
No właśnie...barszcz...biała bluzeczka Milenki i jej "siama". Swiąteczny nastrój powoli zaczyna trafiać szlag...odliczam w głowie: raz, dwa, trzy i do dziesięciu. Przy rybie było nieco lepiej, pierogi też poszły gładko. Czas na prezenty. Sama była chyba bardziej podniecona tym jak zareagują dzieci na to, co pod choinką ale na początek poszły te dla dorosłych (w tym roku zrobiliśmy losowanie i widełki cenowe do 50 zł). Najwięcej śmiechu było przy mojej mamie, którą wylosował
jej zięć a mój mąż. Dodam tylko, że wcześniej obawiała się właśnie takiego obrotu sprawy, wiedząc to i owo na temat jego umiejętności właściwego dobrania prezentu do osoby (mam tu na myśli siebie - o tym pewnie też kiedyś napiszę:)). Na szczęście mój mąz poradził się mnie (choć to było zakazane ale przecież zasady wiadomo po co są) i pozwolił zadziałać żonie. Sam zakupił (w ramach małego żartu) skarpetki jaskrawo-pomarańczowe dostępne w sieci sklepowej "Lewiatan" oraz kosmetyk z lini "Biały jeleń"... w kostce. Reszta minęła bez większych uniesień. Starszyzna (10 i 9 lat) układała nowe zestawy Lego a malizna w lepszych momentach dała ponieść się magii Mai i innych kreskówek albo po prostu dawała czadu doprowadzając wszystkich do wniosku, że Wigilia 2014 właśnie dobiegła końca.

A teraz wyjaśnienie tytułu posta. Kolaj to nowe słowo Milenkowe oznaczające (dla mniej domyślnych) Mikołaja. Bagagan to wszystko to, co robi się podczas przygotowań świątecznych zwłaszcza w kuchni a co z trudem potem się sprząta:)

Tu jeszcze wszyscy pod wpływem pozytywnego ducha Bożego Narodzenia:)


Maja jest jak "ręce, które leczą"


Nasz nowy członek rodziny...


niedziela, 7 grudnia 2014

Coś DLA Mikołaja?

Podobno ma Panią Mikołajową, swoją fabrykę i ogromne możliwości ale wszyscy wiemy jak jest...Kryzys dopada każdego i nawet Mikołaj potrzebuje wsparcia. Moja serdeczna przyjaciółka i mega mama dwójki dziewczynek, doskonale znając realia, postanowiła pozostawić co nieco dla Świętego - więcej tutaj (polecam) klik.
A tak przy okazji...po czym można poznać, że Mikołaj nie jest kobietą? Po śladach jakie zostawia na parapecie. Nie chodzi mi o rozmiar, tylko o to, że co? Że nie posprzątał!!! No ale dobra, odwala niezłą robotę...niech mu będzie. U nas chyba wlazł przez komin, i elegancko ściągnął buty, bo śladów nie znalazłam oprócz tych w postaci pozostawionych upominków i listu. Tak,  Mikołaj zostawił mojemu starszemu synowi list. Nie zawsze tak robi ale tym razem moje dziecko zamiast ciasteczek, mleczka i ewentualnie merchewek dla reniferów, zostawił coś znacznie praktyczniejszego. Zgodnie z obietnicą, podeszłam wieczorem zerknąć co przygotował dla Mikołaja i po chwili konsternacji (nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać) postanowiłam zareagować. Otóż moja niespełna 9-cio letnia pociecha pozostawiła dla Świętego dwie dychy (20 zeta w papierkach).  No kochany i muszę przyznać, że w pierwszym momencie się wzruszyłam. Potem jednak zaczęłam się zastanawiać skąd pomysł?
Zadałam kilka pytań mojemu synowi typu "Why???" i usłyszałam, że przecież Mikołaj ciężko pracuje i powinien coś z tego mieć. Co powiedzieć. Mikołaj to jakoś próbował wyjaśnić, więc poczekam co przyniesie nadchodzący rok.

06.12.2014, sobota - ten dzień można zaliczyć do udanych. Prezenty były i to zgodnie z zamówieniem.
Poszukiwania rozpoczęliśmy na Uniwersytecie...
Tym razem tematem wykładu był bardzo Mikołajowy i w drodze powrotnej wysłuchałam krótkiej historii i dowiedziałam się, że np. w Hiszpani prezenty przynoszą Trzej Królowie, i że można im zostawic zamiast ciasteczek koniak...tak, alkohol. To taka na koniec ciekawostka.

Atmosfera świąteczna coraz gęstrza ja już powoli zaczynam odczuwać ten "przyjemny stres".
Ale spoko w tym roku Wigilia u mamusi;) Dziś losowanie, kto komu pod choinkę ale o tym w następnej odsłonie:)

Spadł dziś pierwszy śnieg:)
To pierwsze płatki śniegu na buźce mojej małej wariatki:)




poniedziałek, 10 listopada 2014

Sensownie:)

Jestem mamą, nawet czasami mamusią i to daje mi moc. Mam masę energii i chęci do działania i co??? Wracam do pracy i cały czas odbijam się a to jednej a to od drugiej ściany. Najpierw to była ściana "nie wiem". Ptam: Co mogę robić? Słyszę: "Nie wiem. Masz za dużo zaległości". Zatem Szkolę się... - słyszę "potrzebuję ludzi wyśmiganych". Ok. rozumiem, szukam dalej, choć teraz to szukanie ze złością i lekkim poczuciem, że ktoś tu się nie przygotował na powrót pracownika. Że ktoś, jest ze mną nieszczery..., że komuś się nie chce, że ktoś ma mnie gdzieś...Mam pretensje i je wyrażam (chcę być fair). Przez chwilę mam wrażenie, że coś się zmieni...okazuje się, że jestem bardziej naiwna niż ustawa przewiduje. Wszystko się ciągnie, procesy, procesy...decyzje, które podejmuje się miesiącami...
W końcu telefon, kawa, kolejny telefon i... nowe możliwości? Z wielką rezerwą podejmuję wyzwanie, szansę...sama nie wiem co to ale dzisiejsze spotkanie sprawiło, że poczułam się szczęśliwa. Super dziewczyny, świetna idea i wiem, że to właśnie mogłabym robić.
Organizacja, tworzenie, współpraca po to, żeby powstało coś dla nie tylko dla nas ale także dla innych mam, dzieci a nawet tatów:)
Nie mówię zbyt konkretnie, bo nie chcę zapeszać ale jak się uda, na pewno to odnotuję.
Piszę to, bo muszę o tym pamiętać. Muszę wiedzieć, że jest coś, co sprawia mi ogromną frajdę i to musi stać się moim celem, do którego mam obowiązek dąrzyć. Im więcej przeciwności, tym większa będzie satysfakcja. Sama nie dam rady. To wiem. Ale usłyszałam dziś od świetnej dziewczyny, bebeczki...kobiety, mamy,  że mam w niej przyjaciela. I to chyba najważniejsze. Tak sobie myślę - będzie dobrze! Razem damy rade. A jak do tego wszystkiego widzę moją małą wariatkę...
Milenka coraz więcej mówi...a nawet śpiewa. Hitem są Kaczuszki i Pociąg, co odczuwa cała nasza rodzina...nawet tata musi machać skrzydełkami i kręcić kuprem a od czasu do czasu zrobić "Ciuch, ciuch!!!"


Prawdziwa radość życia...;)


piątek, 12 września 2014

Teraz ja

To nie sprawiedliwe, że Milena sobie pisze u mamy na blogu a ja nie...a przecież jestem starszy!!! I to całkiem sporo i nawet mama się już martwiła, że to z duża różnica a ja się zastanawiam, jak niby miałbym się zajmować moją młodszą siostrą, gdybym sam był młodszy??? Przecież to bez sensu...
I właśnie dlatego, że musi być jakiś porządek, przerywam milczenie...to znaczy to literackie, bo tak normalnie to gadam strasznie dużo i czasem mama mówi, że nieco bez sensu i że za dużo, bo opowiadam zbyt szczegółowo...ale tylko niektóre rzeczy, bo na przykład jak się mnie mama pyta jak było w szkole to zazwyczaj wystarczy mi jedno słowo. Swoją drogą powinna się cieszyć, że ma zadowolone ze szkoły dziecko. Mówię, że dobrze, bo było dobrze...nie wiem w sumie co miałbym więcej mówić...za dużo się dzieje w mojej głowie i muszę się tego pozbyć i właśnie mówienie mi w tym pomaga...no dobra gadam za dużo i piszę chyba też jakoś podobnie. Postaram się to zmienić ale to takie trudne...Ale może wrócę do tego, że postanowiłem skorzystać z maminego pamiętnika i zostawić tu swoje trzy grosze (ja to pewnie z pięć zostawię, bo tak dużo gadam). Ale czemu ja postanowiłem, napisać? Aaaa...już nie pamiętam. Może to ta zazdrość i braterska rywalizacja...Wszystko zaczęło się pierwszego września, pierwszy dzień szkoły i w ogóle... Może to nie jest moje pierwsze doświadczenie związane z edukacją ale przecież pierwszy raz idę do klasy trzeciej (a to podobno nie przelewki...zresztą jak zaczynałem drugą, też miało być poważniej...w zasadzie już w pierwszej klasie spodziewałem się trudności). Tak to już jest, że jak się zaczyna rok szkolny, mamie zmienia się głos i staje się znacznie głośniejszy i jakby nieco bardziej wiedźmowaty (powaga, ma talent i spokojnie mogłaby podkładać głosy w kreskówkach ), a ja staję się bardziej płaczliwy...ale nie będę się tu za bardzo przed Wami otwierał, bo to trochę niemęskie.
Opowiem Wam za to o tym jak to jest wrócić do szkoły po wakacyjnej przerwie.
Z jednej strony fajnie by było dalej wylegiwać się do późna w łóżku, leniwie zejść sobie na śniadanie a z drugiej strony spotykam kolegów po dwóch miesiącach rozłąki, wiecie co to oznacza? Znowu będziemy gadać o piłkarzach (nie wiem czemu mama się tak irytuje, gdy jej tłumaczę jak wyglądała akcja Ronaldo).
Więc początek szkoły wygląda tak, że na początku można być trochę zmęczonym po wakacjach a jednocześnie trochę za bardzo wypoczętym co sprawia, że w ogóle nie chce mi się uczyć. Spotkania z kolegami w porządku (dziś moja mama zaprosiła swoje mamy koleżanki, co oznaczało dla mnie dwóch kolegów na kwadracie...hihi i to było super). One sobie tak coś strasznie ustalały (planują jakąś rewolucję w szkole, czy coś) a my bawiliśmy się klockami lego i graliśmy w piłkarzyki a potem Kajtek został u mnie jeszcze dłużej i super się bawiliśmy.
Niefajne jest tylko odrabianie lekcji...odwykłem od tego ale jest coraz lepiej.
Fajnie się piszę, ale chyba mi się odniechciało.
Jeszcze tu kiedyś coś skrobnę... Piąteczka.