poniedziałek, 12 stycznia 2015

Śmierdząca sprawa...

Jak sam tytuł posta wskazuje, będzie o...szkole. Tak. Początkowo miałam zamiar dodać swoje trzy grosze w kwestii afery pampersowej ale po przeczytaniu kilku artykułów i wypiciu kilku kaw aromatyzowanych przemyśleniami zaprzyjażnionych mam, stwierdzilam, że wszystko zostało chyba powiedziane i szkoda grafomanić. Powiem tylko tyle, że jako rodzić i dorosła, poważna (prawie zawsze) kobieta,  chciałabym móc wybrać się w miejsca bez dzieci i tu rozumiem Panią redaktor tak zniesmaczoną incydentami w restauracji. Jako mama zaznaczam jednak, że dopóki w restauracja nie będzie osobnych stref dla rodzin, przewijaków w toaletach, miejsc do karmienia, będę te obrzydliwe czynności realizować w miejscach pubicznych, co nie jest dla mnie wcale komfortowe ale kieruję się priorytetem. Tak. Może to niektórych zaskoczy, ale zdrowie, komfort i spokój mojego dziecka ponad wszystko!!! Amen.

Co do szkoły. Czemu śmierdząca sprawa to szkoła? Bo tak sobie słucham jednych rodziców, drugich, sama ze sobą gadam i tak sobie myślę, że psioczy się na tą szkołę, na system, na nauczycieli ale czy ktoś z nas rozmawia z samymi zainteresowanymi? W większości przypadków nie mamy po prostu czasu aby zrobić coś więcej poza wypiciem kawy, która jest zupełnie niepotrzebna, bo tematem posiedzenia jest podnosząca wszystkim ciśnienia szkoła...
Najprościej jest zabrać dziecko do innej placówki i to prywatnej, tyle, że nie każdego na to stać a poza tym czasem zapominamy o dialogu, współpracy z tymi ludźmi, którzy wcale lekko nie mają (długie wakacje, ferie to tylko te naprawdę super plusy zawodu nauczyciela).
I teraz mała deklaracja. Deklaruję niniejszym (przede wszystkim sama sobie), że nie będę siedziec z założonymi rękami, że będę walczyć o lepsze nie tylko jutro ale także dziś, dla dzieci i rodzin. Będę szukać nowych inspiracji i możliwości dla mam, które nie moga spokojnie wrócić do pracy (bo się boją, bo nie chcą, bo nie chce ich Pan "Biznes" - kimkolwiek on jest). Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, aby w otaczającym mnie środowisku się działo! Dobrze się działo. I wrócę do tego tamatu już niedługo ze szczegółami.
Po co mi to? Bo mnie wkurza jałowe gadanie, że jest źle, że nauczyciele nie uczą albo źle uczą, że nic się nie dzieje, że nie ma zajęć dodatkowych ale nikt z tych narzękającyh nie pofatyguje się do odpowiednich za to organów, żeby zgłosić problem. Czasem to wystarczy.
Mam to w genach, więc nie będę walczyć z moim temperamentem a postaram się go wykorzystać w dobrym celu. Trzymajcie kciuki, bo potrzebuję trochę szczęścia, dobrej energii i dużo siły ale siła jest:) Dają mi ja moje dwa skarby:)





piątek, 2 stycznia 2015

Kolaj i bagagan...czyli święta z dziećmi

Kiedy to było, że w święta można było nicnierobić? W erze bezdzieciowej, kiedy człowiek sam był goniony do różnych zajęć, żeby tylko nie przeszkazał. Święta z jednym dzieckiem są urocze, z dwójką wcale nie podwajają uroku ale da się wytrzymać ale kiedy w grę wchodzi para szkolnych wyrostków dokuczających dwoletniej a w tle co jakiś czas powrzaskuje mały, czteromiesięczny bobas, zaczyna sie robić nieco męczoco. Tak przebiegała nasza wigilia 2014.
Ale po kolei. Na początku życzenia. Jak co roku wszyscy wiedzą, że ta nieco bardziej oficjalna część wieczoru musi być. Generalnie miły zwyczaj o ile wszyscy życzenia składają szczerze, bo jeśli się wkrada kurtuazja a co gorsza zakłamanie to lepiej, żeby od razu przejść do wieczerzy. W tym roku było poprawnie pomijając fakt, że z Milenką na rękach musiałam wszystkim tłumaczyć, że ona pod pojęciem "podzielić się opłatkiem" rozumie "zabrać cały opłatek składającemu życzenia a tak w ogóle, to chyba właśnie coś stworzyła (jeśli chodzi o "zawartość pampersa"poświęce temu więcej miejsca w następnym poście). Nie wiem swoją drogą jak mogła?
Moja mała, słodka córeczka pięknie ubrana i nagle coś takiego??? Nieco zestresowana pośpiesznie poskładałam życzenia, przyjęłam nawet te dotyczące powiękrzenia rodziny, choć te z lekkim poczuciem przesady. Po kilku minutach dołączyłam do mojej siostry, która w sąsiednim pokoju karmiła wrzeszczącego jeszcze chwilę temu Witoma (tak Mija mówi na Wiktora). Okazało się, że nie tylko ja mam juz lekko dość ale miało być teraz lepiej - barszczyk, jedzonko ogólnie rzecz biorąc same przyjemne sprawy...
No właśnie...barszcz...biała bluzeczka Milenki i jej "siama". Swiąteczny nastrój powoli zaczyna trafiać szlag...odliczam w głowie: raz, dwa, trzy i do dziesięciu. Przy rybie było nieco lepiej, pierogi też poszły gładko. Czas na prezenty. Sama była chyba bardziej podniecona tym jak zareagują dzieci na to, co pod choinką ale na początek poszły te dla dorosłych (w tym roku zrobiliśmy losowanie i widełki cenowe do 50 zł). Najwięcej śmiechu było przy mojej mamie, którą wylosował
jej zięć a mój mąż. Dodam tylko, że wcześniej obawiała się właśnie takiego obrotu sprawy, wiedząc to i owo na temat jego umiejętności właściwego dobrania prezentu do osoby (mam tu na myśli siebie - o tym pewnie też kiedyś napiszę:)). Na szczęście mój mąz poradził się mnie (choć to było zakazane ale przecież zasady wiadomo po co są) i pozwolił zadziałać żonie. Sam zakupił (w ramach małego żartu) skarpetki jaskrawo-pomarańczowe dostępne w sieci sklepowej "Lewiatan" oraz kosmetyk z lini "Biały jeleń"... w kostce. Reszta minęła bez większych uniesień. Starszyzna (10 i 9 lat) układała nowe zestawy Lego a malizna w lepszych momentach dała ponieść się magii Mai i innych kreskówek albo po prostu dawała czadu doprowadzając wszystkich do wniosku, że Wigilia 2014 właśnie dobiegła końca.

A teraz wyjaśnienie tytułu posta. Kolaj to nowe słowo Milenkowe oznaczające (dla mniej domyślnych) Mikołaja. Bagagan to wszystko to, co robi się podczas przygotowań świątecznych zwłaszcza w kuchni a co z trudem potem się sprząta:)

Tu jeszcze wszyscy pod wpływem pozytywnego ducha Bożego Narodzenia:)


Maja jest jak "ręce, które leczą"


Nasz nowy członek rodziny...