niedziela, 23 marca 2014

telefony, telefony czyli czego można spodziewać się gdy dzwonisz do matki rocznego dziecka

Poranek...koło godziny 7.00. Jeszcze nieco zaspana zaczynam sobie układać w głowie co było wczoraj, jak to się stało, że zasnęłam, czy to ja przyniosłam Milenkę do łóżka (sama przecież nie wyszłaby z łóżeczka). Powoli przypominam sobie, że coś, jakiś telefon dzwonił ale czy odebrałam? Sprawdzam...a tak, nieodebrane połączenia od Dominiki, Moniki, Kamili, Kani, mamy (7 razy), siostry razy 5. Ok. Dzwonię najpierw do mamy lekko poddenerwowana..aaa...nie. Chyba trochę za wcześnie, poczekam do 8.00 ale siostra też wstaje koło 7 to od niej może dowiem się co się stało.
-Halo?
-No hej:) (głos raczej wesoły więc chyba wszystko ok)
- Dzwoniłyście do mnie z mamą wczoraj, coś się stało?
-Aaaa...mama dzwoniła bo myślała, że jestem u Ciebie a później ja dzwoniłam, żebyś się nie martwiła...
- Acha...
Dalsza konwersacja schodzi na temat nowo zakupionych butów a wszystko dzieje się w trakcie przygotowywania śniadania dla dziecka, które zaraz mam odstawić do szkoły. W okolicach 7:30 stwierdzam, że moje starsze dziecko nadal jest nieobecne więc przerywam brutalnie rozmowę i wołam
Szymka. Po chwili...dwóch...trzech chwilach pojawia się 8-letni mężczyzna... w piżamie. 
-Miałeś się ubrać, rany boskie!!! Powiedz mi dziecko co robiłeś w tym czasie?!?!?!
- No szukałem skarpetki...
-@!?$!!!@@...masz 3 minuty na pojawienie się przy stole w ciuchach, które przygotowałam Ci na komodzie...odliczam...raz, dwa, trzy...
Oczywiście rodzice posiadający starsze dzieci wiedzą doskonale, że po trzech minutach dziecka nadal nie ma, trzeba jeszcze kilka razy nawoływać, odliczać, ostrzegać itd...Jakimś cudem udaje się zjeść śniadanie, umyć zęby i mamy 7:50.
- Dobra, może się nie spóźnimy...wszystko masz do szkoły? Książki, strój na W-F..
-Aaaa...w-f...
Syn znika w swoim pokoju na kolejne, cenne już w tej chwili sekundy...wraca stwierdzając z zadowoleniem, że przecież ma spakowane. W takich chwilach dosłownie czuję pulsującą żyłkę, która daje w ten sposób sygnał, że długo tak nie pociągnie...
Wyjeżdżamy...tylko 2 min. spóźnienia (okazuje się, że o tej porze do szkoły przyjeżdżają wszyscy...ani jednego miejsca na parkingu...2 min później już nikogo nie ma..dzień świra, powaga). 
Dwa słowa z nauczycielem i szybko do sklepu po świeże pieczywo i coś na obiad....cały czas pamiętam o nieodebranych wczoraj telefonach ale na oddzwanianie do koleżanek nadal jest za wcześnie. Zjem śniadanie, będzie prawie 9.00...
Po powrocie, gramolę się z siatkami do domu i już na progu wita wygłodniałe dziecko nr.2. Szanowny mąż rzuca tylko
- Rozumiem, że masz ją już na oku?
...i szanowny mąż znika (wraz ze swoją ulubioną gazetką) w pomieszczeniu, które w naszym domu jako jedyne daje się zamknąć od wewnątrz (ale to historia na inny raz).

Udaję, że nie denerwuje mnie wcale jej płacz, który po minucie przechodzi w pisk, wrzask i ogólną histerię. Mój cel to zrobić śniadanie (dla niej w pierwszej kolejności).
8:30 Śniadanie gotowe, dziecko chwilowo spokojne (ciężko wrzeszczeć jednocześnie trzymając smoczek butelki wypełnionej po brzegi ulubioną kaszką).
Na ukochanego przyjdzie mi jeszcze poczekać (to idiotyczne przyzwyczajenie, że śniadanie jemy wspólnie). W końcu schodzi podśpiewując sobie jakąś durną piosenkę typu "Ona tańczy dla mnie" co irytuje jeszcze bardziej. W końcu możemy jeść przy okazji komentując jakieś wydarzenie poprzedniego dnia lub włączamy jeden z ulubionych seriali (to jedyna okazja w ciągu dnia aby to zrobić chociaż częściowo). W połowie serialu przerywamy, bo śniadanie się skończyło co dość dosadnie zaznacza nasz córka, która po zjedzonej kaszce wsuwa to co widzi na moim talerzu.
Jest po 9.00.
Sprzątam po śniadaniu a przy okazji zauważam kurz na szafkach, pełno okruszków na podłodze, poodbijane paluchy na stole (efekt po śniadaniu dziecka nr.1) i tak w efekcie mija kolejna godzina na sprzątaniu. Kiedy wpadam na pomysł, żeby oddzwonić na nieodebrane połączenia okazuje się, że telefon na moja słodka córeczka i nie ma mowy o tym, żeby coś innego mogło godnie zastąpić ten przedmiot (po jakimś czasie okazuje się, że dzwoniłam do dawno nie widzianej osoby i wydawałam dziwne dźwięki lub wysłałam kilka, czasem kilkanaście pustych smsów do tej samej osoby - przy okazji przepraszam). Skoro Milenka chwilowo zajęta to ja
zabieram się za prasowanie (jedyna czynność jaką spokojnie mogę wykonywać w towarzystwie mojej córki, która po prostu ma pełno zabawek w pokoju, gdzie znajduje się prasowalnica...chyba właśnie dlatego przeniosłam ją tu:).
W każdym razie kolejna godzina za nami, pora na śniadanie drugie i dziecko wędruje na drzemkę.
To czas aby podgonić z obiadem i wypić kawę nadrabiając zaległości w mailach i telefonach.
Siadam do komputera i tu znowu sieć mnie wciąga...a to ciekawa oferta pracy, a to nie mam pomysłu na obiad, poszukam...a to przypomni mi się, że nie mam butów dla syna i miałam sprawdzić na allegro (przez przypadek trafiam na bluzeczki, sukieneczki, ramki na zdjęcia, ozdoby świąteczne). Zanim się zorientuję Mielenka wydaje radosne dźwięki świadczące o tym, że się wyspała. No masz...znowu nie zadzwoniłam...
Może podczas spaceru się uda. Istotnie...dzwonię do jednej koleżanki i rozmowa trwa całą drogę do szkoły. W drodze powrotnej nie ma szans na kolejny telefon, bo do ekipy dołącza osobnik mówiący...i to duuuużo mówiący. Przy okazji próbuję się dowiedzieć co tam w szkole więc pytam:
- Jak tam w szkole
- Dooobrze.
- Ale co to znaczy dobrze?
- Że super!
- Tyle to rozumiem ale coś więcej?
- Mamo...nie pamiętam. To było parę godzin temu...
Tu pojawia się pogawędka na temat tego jak to ważne jest aby moje dziecko mówiło co się dzieje w szkole, dlaczego to jest dla mnie ważne itp. Tak nam mija droga do domu. Tu odrabianie lekcji (to też opowieść na inną okazję, w każdym razie to rozległy temat), obiad, kolejne odgruzowywanie domu (tym razem po obiedzie) i tak okazuje się, że jest 17.30 i czas na zajęcia dodatkowe.
Starsze dziecko odstawiam na judo lub piłkę (w zależności od dnia) na 18.00, wracam do domu gdzie dziecko nr 2 jest znowu głodne i w sumie nic dziwnego skoro obiad już jest w pieluszce...
Na czynnościach zaspokajających potrzeby córki upływa kolejna godzina. Jadę odebrać pierwsze z zajęć i jest 19.00. Nie muszę spoglądać na zegarek nie tylko dlatego, ze zawsze o tej godzinie kończą się zajęcia ale też bardzo jasno pokazuje to stan młodszego dziecka. Tak więc kąpiel, wieczorna kaszka, wyciszanie...starszego dziecka dotyczy tylko kąpiel. Ok, zasnęła...ja już prawie też. Która to godzina? 21.00? Za późno żeby dzwonić do koleżanek...napiszę smsa. Tu bywa różnie. Czasami rzeczywiście udaje się stworzyć jakąś sensowną treść ale bywa i tak, że budzę się rano i zastanawiam się...jak to się stało, że zasnęłam???



1 komentarz:

  1. haha jeżeli o mnie chodzi to śmiało można dzwonić od 5 rano, kiedy to rozpoczyna się moja doba pracownicza a jak wiadomo pracuję na 2 etaty więc po 20 padam, ale smska od Ciebie zawsze chętnie przeczytam i najprawdopodobniej odpiszę na niego o 3 nad ranem przy okazji nocnego karmienia:)

    OdpowiedzUsuń