środa, 2 kwietnia 2014

Mama wraca do pracy...czyli plusy i minusy powrotu po ponad rocznej przerwie.


I nadszedł ten dzień. 1 kwietnia przeżyłam to co mi się od jakiegoś czasu śniło, o czym od paru tygodni myślę intensywnie (dlatego przecież się śniło). Wróciłam do pracy.
Pisałam o tym jak się przygotowywałam dużo wcześniej...odstawienie dziecka do żłobka, plan, że tydzień przed powrotem mała będzie sobie zostawać już sama a ja w tym czasie posprzątam w domu, pozałatwiam wszystkie zaległe sprawy...tak... My planujemy a szefostwo na górze zaciera ręce i wciska guziczek z funkcją "SURPRISE" a może raczej "NIE TAK PRĘDKO" lub "NIC Z TEGO".
Zaczęło się od lekkiego katarku Milenki w poniedziałek a skończyło na antybiotyku, nieprzespanych nocach i drugi tydzień siedzimy w domu (przy okazji ja się zainfekowałam). I co zrobić? Przecież, nie zacznę powrotu do pracy od L4?! Staję na uszach, na głowie i czym się da...na rzęsach stoi mąż i pół rodziny żeby to jakoś ogarnąć. A tu....?
Po drodze, na kontrolnym badaniu USG pokazuje się jakiś pęcherzyk i na dodatek Pani doktor podejrzewa że to początek ciąży....NIIIIIEEEEEEE....nie teraz, jak to...to się nie dzieje naprawdę... Następnego dnia robię Beta HCG (nie tłumaczę co to, bo jeśli to czytasz to wiesz, że to test potwierdzający lub wykluczający ciążę). Jak na złość wyniki się nie pokazują do 16.00 ale w końcu jest...i już szukam jakiejś potężnej liczby w okolicach tysiąca a tu......nic. W sumie uffff... (ale oczywiście dzień wystarczył aby się oswoić z myślą, wszystko na nowo zaplanować i w efekcie pojawia się jakby niewielkie rozczarowania i jednocześnie niepokój. Powstrzymuję się od szperania w necie ale wytrzymuję może pół godziny. Po godzinie wiem już sporo na temat polipów, torbieli i dość zaskakującego poziomu wiedzy (lub "poczucia humoru") polek piszących na licznych forach poświęconych ciąży i sprawom kobiecym. Na szczęście w pobliżu pojawia się Milena i wymownym spojrzeniem (jakby wiedziała co robię) daje do zrozumienia, że może rozsądniej będzie książeczkę dziecku poczytać. Ma rację. Jestem umówiona na wizytę do ginekologa, wszystko się wyjaśni...
Ok. Skupiam się na pracy.
Przed powrotem jakaś mała kawa ze znajomymi, zwiady co tam w trawie...i minął marzec.
Jakoś się udało stawić pierwszego dnia. W grubej rury, bo szkolenie zaczęłam o 7.00 ale już o 13 byłam wolna. Już w pierwszej godzinie dzwoni telefon (mąż - przecież wie, że nie mogę rozmawiać). Za chwilę sms: "ile mam jej podać flegaminy a ile syropu?" Odpisuję ale co jakiś czas "odlatuję" w rejony mojego domu (przecież to jej ojciec, zajmie się nią jak należy a ona przecież kocha go prawie jak Ciebie - powtarzam sobie w myślach).
W trakcie przerw wyskakiwałam aby przywitać się ze starymi znajomymi (przez 8 latach pracy kilku ich mam i każdy w innym dziale a pomyśleć, że wszyscy zaczynaliśmy od tego samego stanowiska:)). Czas minął szybko (a i tak nie wszędzie udało mi się "kuknąć") i dopiero wracając do domu była chwila na refleksje. Pierwsze wrażenia?
Generalnie lubię takie pierwsze chwile i nowe sytuacje, kiedy odczuwa się stres ale to nawet przyjemne uczucie bo wiadomo, że na razie mam czystą kartę. Żadnych zaległości. To tak jak zakładanie nowego zeszytu w szkole. Zapełniamy pierwszą stronę i postanawiamy, że kolejne będę równie staranne...;P
Mój nowy zeszyt na razie wypełnia się uśmiechami, uprzejmościami...Każdy zamieni słowo (zaznaczę tylko, że na "dzień dobry" przyniosłam ciasto własnej roboty, a że było dobre uśmiechali się nienaturalnie szeroko).To oczywiście plusy powrotu do pracy po dłuższym czasie. A minusy?

Ogólnie rzecz biorąc po takim solidnym resecie widzę mój powrót raczej w różowych barwach choć mam wrażenie, że mój optymizm jest odbierany bardziej jako naiwność (świadomie nie stosuję w tym miejscu mocniejszego słowa, które może trafniej określałoby to co myślą moi koledzy i koleżanki z pracy...no może nie wszyscy, na mój temat). Póki co mogę sobie pozwolić na "nic nie wiem". To plus i minus ale skupiając na tej pozytywnej stronie...mam chęć i sporo wolnego miejsca na "dysku" aby powtórzyć lub poznać potrzebne informacje. Moja dłuższa przerwa nie tylko sprawiła, że odpoczęłam od pracy i dzięki temu mam sporą motywację ale ta motywacja wzmocniła się dzięki kolejnej istocie ludzkiej, która pojawiła się w moim życiu, a że to kobieta, to spodziewam się w niedalekiej przyszłości dodatkowych wydatków na ciuszki, laleczki, ładne buciki...ech...aż chce się pracować.
Naprawdę cieszę się z powrotu do pracy i tylko jedno mnie zastanawia. Dlaczego odnoszę wrażenie, że część osób uważa, że spora ilość moich (i tak niewielu przecież) szarych komórek została przekazana (nieodwracalnie) moim dzieciom. Moi drodzy! Kocham swoje dzieci nad życie ale w tych sprawach nic nie miałam do gadania. To czysta biologia, podział komórek i takie tam....moje dzieci mają własne organy, które w żadnym stopniu nie wpłynęły na pogorszenie stanu mojego zdrowia fizycznego ani też psychicznego (no...może na tym polu troszeczkę się pozmieniało ale to jedynie fitness dla mojej cierpliwości, umiejętności organizacyjnych  i kreatywności, które dzięki tym ćwiczeniom wzmocniły się i to znacznie). Cóż mogę dodać więcej? Ci co mają dzieci mnie rozumieją (przynajmniej w większości przypadków). Osoby, które myślą, że są w lepszym położeniu, bo dzieci nie mają...zapraszam do dialogu za jakiś czas...:)
No właśnie...czas...mam go teraz tak niewiele na pierdoły, że w końcu przestaje się przejmować tym co mówią inni:) I to jest baaaaardzo pozytywne w byciu mamą:)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz